crossfit

Crossfit. Dwadzieścia kilo w dół

Jeżeli ktoś jeszcze rok temu powiedziałby mi, że będę się zarzynał na siłowni, wstawał przed świtem, żeby pobiegać, albo spędzał wolne weekendy na basenie, najprawdopodobniej popukałbym się w czoło. Ale przyszedł taki moment, że trzeba było stanąć na wagę. I nie był to moment szczęśliwy.

Wybierz swoje miasto i znajdź zajęcia z kategorii crossfit

Siedząca praca, zero ruchu, jedzenie na mieście albo z mikrofali. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Tym bardziej, że po trzydziestce metabolizm zwalnia i to, co kiedyś uchodziło nam płazem, dziś wraca do nas z przykrymi konsekwencjami jak niezawodny bumerang. Dlatego kiedy na wadze po raz pierwszy pojawiły się trzy cyfry, postanowiłem, że dość.

Fanem sportu nigdy nie byłem – w nic nie grałem, nic nie robiłem, nawet oglądanie sportu w telewizji kojarzyło mi się z nudnym koszmarem. Zacząłem od diety, zjechała pierwsza dycha. A później długo, długo nic. Nie było wyjścia, musiałem dołączyć do tego też sport. Padło na crossfit, bo tak polecił mi kolega. Pierwszy trening? Wstyd. Nie wiem, czy wytrzymałem pięć minut. Nie nadążałem za nim ani tempem, ani techniką. To tak, jakby wielką, bezkształtną masę chcieć nagle nauczyć skakania na skakance. Po prostu, nie da się.

Zmieniłem więc taktykę: zamiast kompromitować się na siłowni, postawiłem na truchty i basen, a w domu robiłem pompki i przysiady. Kiedy ciało zaczęło mi na to pozwalać, dołączyłem też brzuszki. Po dwóch miesiącach znowu mogłem pojawić się na siłowni i tym razem przebrnąć przez okrągły kwadrans ćwiczeń.

Efekty? Kolejna zrzucona dycha. Nie wyglądam już jak własny ojciec ani pan z piwkiem i brzuszkiem. Mam lepszą kondycję, wolniej się męczę, mam więcej siły i energii. Dokładam kolejne ćwiczenia, siłownia to mój drugi dom. Jasne, że do perfekcji mi jeszcze daleko, ale w porównaniu do początków mojej przygody, doszedłem już naprawdę daleko. Dlatego crossfit z czystym sumieniem polecam wszystkim tym, którzy uporać chcą się z sadłem albo chociaż niewielką nadwagą. To działa. A jak zechcecie rozpłakać się z bólu, to popatrzcie na spływający po Was pot i pomyślcie, że tak właśnie płacze Wasz tłuszcz.

Spodobał Ci się ten artykuł? Podziel się nim ze znajomymi i udostępnij go!

Autor

Anna Firlej

Anna Firlej

Entuzjastka jogi :) Wcześniej wielbicielka pilatesu i stretchingu. Sport jest dla mnie sposobem na radzenie sobie z emocjami, zwłaszcza tymi, które uwierają. Pozwala zatrzymać się w obecnej chwili i nabrać dystansu do otaczającej rzeczywistości.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *